Często jest tak, że ludzie uważają iż znają mój gust i wiedzą, co będzie mi się podobało, a co nie. Bardzo często jest tak w kwestii zapachów i równie często mylą się oni oraz mylę się ja. Dlatego też zapachy są absolutnie wciągające – tak naprawdę nigdy nie wiesz czy będą dla Ciebie i mimo, że w pierwszej chwili byłaś na nie, po paru tygodniach wracasz do nich jak do ukochanych. I na odwrót, to działa w dwie strony.
Z Nomade miało być letnio, a może nawet nie z samym zapachem, a z marką. Pomyślałam, że ot, pewnie kolejna lekka, słodka i przyjemna kompozycja, która będzie mi zupełnie obojętna. W składzie frezja, mirabelka, mech dębowy i przepiękny początek. Totalnie urzekający, lekko soczysty, kwaskowaty i mniej słodki niż się spodziewałam! Niestety ten wykwintny początek nie trwa wiecznie, po kilkunastu minutach gaśnie, ostudza się, zachodzi tak jak słońce za horyzontem.
Piękny, prosty flakon z zamszową, pudrowo – różową wstążką. Całość dopracowana, na naprawdę wysokim poziomie. Nomade są dla mnie bardziej świeżą, letnią wersją Boucheron Quatre (recenzja: Boucheron Quatre. Jesienny signature scent.), które kocham najmocniej. Nomade od pierwszej chwili wybuchają świeżością, lekkością, radością, aby chwilę później kremowo ułożyć się na skórze i otulać ją.
Jaka jest kobieta według Chloé? Ma celebrować swoją wolność i naturalną elegancję, a jej wewnętrzna siła wiedzie do poszukiwania tego, co inne, nowe, nieodkryte. Nomade ma wyrażać pragnienie wolności i potrzebę nieskończonej podróży. Świeże, świetliste, jednocześnie łagodne jak i silne.
Kwiatowo-szyprowa kompozycja z nieco mineralnym charakterem mchu dębowego otoczona słodyczą śliwki mirabelki. Z tej świeżości wyłania się doznanie świetlistej frezji.
Nomade to uosobienie wolności i dokładnie tak je odbieram. Wyobrażam sobie, jak cudownie muszą pachnieć wczesną wiosną, podczas leniwego poranka, gdy pierwsze promienie słońca muskają skórę. Idealnie!