Agata
Manosa

Five o’clock Serge Lutens. Jesienna miłość.

2013-09-23 - Agata Herbut




Posty zapachowe są zawsze dla mnie jednymi z najtrudniejszych, wymagają obnażenia emocji i zobrazowania wszystkiego, co czuję, gdy otulam się danym aromatem. Dzisiaj w roli głównej Five o’clock Serge Lutens – to nie jest nasze pierwsze spotkanie, poprzednie miały miejsce w perfumeriach albo dzięki próbkom. Od niedawna możemy spędzać ze sobą więcej czasu i rozwijać nasz romans.






Listki herbaty, bergamotka, imbir, cynamon, nuty drzewne, kakao, miód, ambra, paczula, pieprz. Maksymalnie minimalistyczny flakon z ciemnobrązową zawartością. W dłoni trzymam Five o’clock. Pierwsze skojarzenie? Mocna, intensywna herbata do której pasuje mi nadzwyczaj duża ilość białego cukru. Taki ulepek idealny na jesienne wieczory. Zbliżam się i jest! Na szczęście nie w takim stężaniu o jakim byłam przekonana, ale jest – gdzieś daleko i pod wieloma warstwami.









Z jednej strony wydaje się być prosty, by chwilę później ukazać swoją wielowymiarowość. Jest w nim jakiś delikatny zgrzyt, słodko – ostro, słodko – ostro. Całość wyśmienicie rozgrzewająca, otulająca – warstwy nakładają się na siebie, przyprawy zazębiają tworząc coś na kształt jesiennego talizmanu. Chciałabym móc napisać, że zachwycam się surowością immbiru, ale nie mogę go uchwycić w całej okazałości – mogę natomiast Five o’clock przypisać cechy zapachu zdecydowanego, pociągającego, pikantnego.





Bogactwo przypraw w końcu blednie i przy samej skórze unosi się herbata – ekstremalnie nasycona, pełna aromatu, czarna esencja. Jest trochę orientalnie i zmysłowo. Gęsto, aromatycznie, esencjonalnie – mogłyby to być trzy przysłówki określające Five o’clock, muszę jednak podkreślić jeszcze istnienie cukru, lepkiej słodyczy, która unosi się dookoła zapachu jako element łączący całość.
Idealnie będzie nam razem jesienią.