Agata
Manosa

Moja mikro kolekcja Meteorytów Guerlain.

2013-09-21 - Agata Herbut




Moja rodzina meteorytów liczy trzy opakowania – kiedyś było ich więcej, ale w ziwązku z tym, że używałam ich dość rzadko (np. pszczółek) powędrowały w świat. Te, które posiadam wystarczają mi w zupełności i jestem z nich bardzo zadowolona, w moim przypadku subtelny efekt Photoshopa jest dostrzegalny, a ich zapach, opakowania powodują, że uwielbiam po nie sięgać.






Śnieżne Blanc de Perle pokazywałam Wam już jakiś czas temu, nadal są moimi ulubionymi. Dlaczego? Tworzą delikatny efekt Królewny Śnieżki, a przy moich ciemnych włosach wygląda to bardzo dobrze. Niestety nie są one dostępne w Europie, to kolekcja przeznaczona dla rynku azjatyckiego. Kulki nie powodują efektu bombki choinkowej – są właściwie niewidoczne, ale naprawdę wyrównują koloryt i sprawiają wrażenie wypoczętej skóry. Kulki Guerlain znane są z tego, że część z Was widzi ich efekt, a dla reszty jest całkowicie niezrozumiały i przereklamowany. Przyznam szczerze, że w moim przypadku jest to zależne od wersji kulek, dlatego też pozbyłam się pszczółek i zeszłorocznej wersji świętecznej Météorites Perles du Dragon, nie widziałam w nich niczego nadzwyczajnego i nie zachęcały mnie do codziennego sięgania po nie.




Dostępne tylko na rynku azjatyckim Pearly White, które mam od bardzo dawno i jak widzicie zostały tylko największe kule (jest ich już zaledwie kilka) tworzą efekt dużo bardziej błyszczący niż Blanc de Perle. Używam ich zatem zdecydowanie rzadziej i tak naprawdę są ze mną tylko wieczorową porą, w ciągu dnia za mocno migocą. Obydwa pudełeczka kupiłam na Truskawce, e cenie bardzo przyjaznej dla portfela (zniżka dla stałych Klientów + zniżka za zakup trzech i więcej produktów spowodowała, że za Blanc de Perle zapłaciłam nieco ponad 100 złotych).





Ostatnia wersja, którą posiadam to Perles d’Azur w nieco kontrowersyjnych odcieniach, spotkałam się z opiniami, że mogą podkreślać zmęczenie na twarzy, ale w moim przypadku niczego takiego nie zawuażyłam. W zdobyciu tego pudełeczka pomogły mi koleżanki – bloggerki, niestety w mojej ówczesnej wrocławskiej Sephorze zniknęły w sekundę. Dzięki nim możemy uzyskać lekkie rozswietlenie,
złagodzenie rysów oraz wyrównanie kolorytu twarzy. Tą wersję stosuję bardzo często, jako zwieńczenie codziennego makijażu.





Jeszcze jakiś czas temu byłam w fazie kupowania każdej edycji kuleczek, na szczęście przeszło i mam wrażenie, że te trzy pudełeczka, które mam są dla mnie wystarczającym luksusem o fiołkowym zapachu (tak, tak zobaczymy co Guerlain przygotuje w tegorocznej edycji świątecznej…). Kuszą mnie jeszcze minimalnie wersje ze stałej kolekcji, ale jak na razie kontroluję to i tak naprawdę na mojej liście czego mogłabym chcieć są dość daleko. Dla przypomnienia jeszcze, jeśli kiedykolwiek chciałybyście kupić meteoryty uważajcie proszę na te, które możecie zdobyć w niskiej cenie na portalach aukcyjnych – ja niestety kupiłam podróbkę, co prawda była to prasowana wersja, ale jakże inna od oryginału (sytuację opisywałam tutaj, był to jeden z moich ostatnich zakupów na Allegro).




Używacie Meteorytów? Może macie swoją ulubioną wersję?