Raz na jakiś czas patrzysz w lustro i z przerażeniem stwierdzasz, że coś zmieniło się z Twoją twarzą i to niestety nie na lepsze. Ja takie zmiany widzę mniej więcej co parę lat, wstaję rano, patrzę w lustro i stwierdzam: wyglądam staro. To jest właśnie ten magiczny moment, gdy podejmujesz decyzje, że coś musisz zrobić. Co robię? Sięgam po mocniejszy krem pod oczy, inwestuję w dobre serum i przypominam sobie o istnieniu maseczek do twarzy (chociaż muszę się pochwalić, że ostatnio jestem nadzywczajnie sumienna w tej kwestii!). Dzisiaj opowiem Wam o maseczce, która znajduje się na mojej liście super produktów bardzo, bardzo wysoko i wątpię, aby kiedykolwiek z niej spadła. Przedstawiam Wam Masque Creme a la Rose Noire (Black Rose Cream Mask) marki Sisley.
Marka Sisley opracowała formułę, która skutecznie przeciwdziała zmęczonemu wyglądowi skóry i widocznym zmarszczkom. Maska Black Rose Cream Mask odpręża, wygładza i natychmiast rewitalizuje skórę twarzy, a wszystko dzięki formule bogatej w mikroelementy, witaminy i aktywne składniki odmładzające, które poprawiają gęstość skóry.
Kremowy specyfik z wyciągiem z czarnej róży marki Sisley powoduje natychmiastowy efekt młodziej wyglądającej skóry,
zapewnia rozświetlenie kolorytu cery oraz poprawę jej gęstości.
Maska określana jest jako prawdziwy zabieg upiększający, który należy powtarzać tak często jak wymaga tego stan skóry. Pamiętam, że w czasie gdy ją poznawałam niemalże każda Konsultantka w Sephorze mówiła o niej w samych superlatywach i określała jako cudowny zabieg do stosowania przed wielkim wyjściem. W tej chwili jestem w połowie drugiego opakowania i przyznam szczerze, że ją uwielbiam –
jest kremowa, spaja się ze skórą, wtapia w nią, nienachalnie pachnie różami, a jej formuła wypełnia zmarszczki i nawilża skórę, usuwa zmęczenie i napina rysy twarzy. Efekt jest naprawdę widoczny (w przypadku mojej skóry), po aplikacji czuję i widzę jak moja twarz wygląda na wypoczęta, a przed wielkim wyjściem jej zastosowanie powoduje oprócz świetnego samopoczucia – nieskazitelnie wyglądający makijaż.
W składzie kosmetyku, oprócz wyciągu z czarnej róży (działa przeciwrodnikowo i wygładzająco), znalazły się mikroelementy, witaminy i aktywne składniki. Znajdziemy w niej na przykład ekstrakt z miechunki (poprawia gęstość skóry), ekstrakt z algi Padina pavonica (nawilża), octan witaminy E (wzmacnia naturalne mechanizmy obronne skóry), ekstrakt z czerwonej winorośli (tonizuje i przywraca skórze blask), ekstrakt z algi morskiej chlorella (zapewnia odnowę komórkową), olejek eteryczny z Bodziszka (stymuluje komórki skóry),ekstrakt z dziewanny drobnokwiatowej (działa łagodząco, przeciwrodnikowo i ochronnie), masło karité, prowitaminę B5, glicerynę roślinną, skwalen roślinny oraz olejki eteryczne z róży i magnolii (koją i łagodzą). Producent sugeruje, aby stosować ją dwa/trzy razy w tygodniu – mojej skórze wystarcza raz. Aplikuję cienką warstwę, a po piętnastu/dwudziestu minutach zmywam pozostałości ciepłą wodą. Uwielbiam moment, gdy pierwszy raz dotykam swojej skóry – jest idealnie gładka, rozjaśniona, napięta, wygląda na zadbaną i zdrową. Właściwie nie potrzebuję wówczas żadnego makijażu ponieważ czuję się naprawdę dobrze sama ze sobą. Black Rose Cream Mask to albo magia albo jakiś chytry spisek, któremu się poddałam. Dziewczyny, jeśli będziecie miały okazję wypróbować produkt Sisley – zróbcie to koniecznie (w Sephorze możecie poprosić o próbkę), jest to produkt kultowy i bardzo, bardzo ceniony, a ja jestem ciekawa czy podzielicie mój zachwyt?