Pierwszy raz sięgnęłam po produkty Lush, gdy mieszkałam w Niemczech i początkowo nic nie zapowiadało, że maseczki tej marki staną się moimi ulubionymi. Wypróbowałam już kilka z nich i mam swoich faworytów, to właśnie maski polecam jeśli chciałabyś coś wypróbować z Lush.
Jakiś czas temu pisałam o Buche de Noel (recenzja), Angels on Bare Skin, Ocean Salt, kostce Buffy, Herbalism oraz Brazened Honey. Zabrakło recenzji Oatifix, którą również miałam okazję używać i bardzo polubiłam oraz Dark Angels, która nie skradła mojego serca.
Aktualnie, na mojej półce znajdziesz maski, które pokazałam na zdjęciach: Ocean Salt, Mask of Magnamity, Aqua Marina, Angels on Bare Skin oraz Let The Good Times Roll.
Ocean Salt – scrub przeznaczony do każdego rodzaju cery (osoby o cerze tłustej mogą używać go codziennie, a o cerze wrażliwej – raz w tygodniu, produkt nie jest zalecany dla posiadaczek bardzo wrażliwej!).Ponieważ ja mam cerę suchą, która nie jest wrażliwa – aplikuję dwa razy w tygodniu. Zawarte w Ocean Salt kryształki soli morskiej mają za zadanie złuszczyć martwe komórki naskórka, a dodatek limonki i grejpfruta tonizuje i odświeża skórę. W składzie znajdziemy także mleczko kokosowe i awokado – wygładzają i zmiękczają. Efekt, który widzę po stosowaniu Ocean Salt to gładka, odświeżona skóra, jędrna, pobudzona i odżywiona, a aplikacja kremu nawilżającego zaraz po jest czystą przyjemnością. Jej zapach towarzyszył mi przez całą drugą ciążę i zdarzało się, że odkręcałam pojemnik po kilka razy dziennie, aby poczuć świeżość. Ok, tak naprawdę miałam ochotę go zjeść.
Mask of Magnamity – wielkie wow! Kocham i uwielbiam, dla mnie idealna maska! W tej chwili mogę Ci powiedzieć, że Ocean Sali i Mask of Magnamity to moi ulubieńcy. Maska głęboko oczyszcza, zawierająca m.in. kaolin, bentonit, miód, fasolkę i mięte pieprzową. Dający zielone zabawienie chlorofil rozjaśnia, mielona fasolka Aduki delikatnie pilinguje, zaś mięta pieprzowa dezynfekuje, chłodzi i odświeża skórę. Skóra staje się rozjaśniona, odświeżona i dobrze oczyszczona. Pięknie pachnie! Moment w którym czujesz zapach i odświeżające działanie mięty na swojej skórze jest bezcenny – plus milion procent energii gwaratnowane!
Aqua Marina – bardzo lubię działanie, nienawidzę zapachu. Zawiera aloes który uspokaja podrażnioną skórę, zwłaszcza po narażeniu jej na warunki atmosferyczne (słońce, wiatr), orzeźwiające i pełne minerałów algi, szczyptę soli tonizującej oraz glinkę kaolinową która głęboko oczyszcza. Natychmiastowy efekt, którego możesz spodziewać się po użyciu śmierdzioszka to gładsza, bardziej miękka i jędrna skóra. Chętnie wróciłabym do niej, ale obawiam się, że nie dam rady – zapach wodorostów, lekko słodkawego mułu dla mnie jest nie do przejścia.
Angels on Bare Skin – LUSHowska wersja bardzo drogiej, średniowiecznej recepty dbania o skórę. “Unikalne, drogie olejki eteryczne zostały sprowadzone do Europy przez krzyżowców którzy podbili Arabską medycynę; bardzo szybko zostały zakazane przez kościół przez swoja możliwość do zmieniania samopoczucia – diabelskie dzieło! W każdym razie, finałowy rezultat wynosił kosmetyk 1: kościół 0. Olejek różany i lawendowy zostały wynalezione po to żeby dokonywać wspaniałych rzeczy ze skórą” . Lubię i stosuję mniej więcej raz w tygodniu, raz na dwa tygodnie. Odpowiada mi zapach – lekko ziołowy, lawendowy i uspokajający oraz efekt – gładka, odżywiona i oczyszczona skóra.
Let The Good Times Roll – pięknie i słodko pachnąca pasta oczyszczająca, która świetnie peelinguje suchą cerę. Ma sporo maleńkich masa drobinek, pozostawia delikatnie tłustą powłoczkę na skórze, dzięki czemu nawet sucha i wrażliwa skóra nie doświadczy uczucia ściągnięcia. Musisz jednak uważać z długością masowania – zbyt długi masaż może spowodować zaczerwienienie i lekkie pieczenie, doświadczyłam tego na własnej skórze.
Do wypróbowania pozostały mi Love Lettuce, Catastrophe Cosmetic, Cosmetic Warrior, Ayesha, BB Seaweed, The Sacred Truth, Cupcake – znasz którąś z nich? Miałaś okazję wypróbować? Warto?