Agata
Manosa

Czym pachnie moja jesień?

2015-10-30 - Agata Herbut




Zrobiłam zdjęcia, ustawiłam flakony i okazało się, że tegoroczna jesień jest pełna czerni i złota, całkowicie niezamierzenie! Wszystkie zapachy, które widzisz na zdjęciu uwielbiam i noszę bardzo chętnie. Wybieram w zależności od nastroju, pogody, ubrania w którym aktualnie jestem. Z każdym z nim mam oczywiście wspomnienia, jedne bardziej osobiste, inne mniej. Każdy z nich jest wyjątkowy.
Brakuje tutaj Coco Mademoiselle, Chanel, z prostej przyczyny – mój ostatni flakon jest już pusty, ale lada dzień uzupełnię zapas więc o niej nie mogę zapomnieć, muszę wspomnieć!






Tobacco Oud, Tom Ford.



Pięknie surowy, lekko nieokrzesany i idealnie dopasowany do mnie. Czuję się w nim jak w drugiej skórze – jesteśmy spójni, nierozerwalni i tak bardzo inni. Moja pierwsza myśl po zobaczeniu buteleczki – jeśli ma w sobie choć odrobinę buntu będzie moim ideałem. Znalazłam w nim to wszystko, czego szukałam przez lata – mgiełkę tajemnicy, ciekawości, przyciągania, zadziorność, odrobinę słodyczy, duszności, a przede wszystkim wyjątkowości – rzadko kto przechodzi obojętnie obok tego, co mam na sobie.




Amber Musk, Aerin.


Amber Musk to “ciepły, zapraszający zapach, którym chcesz się otulić niczym miękkim, przytulnym kocem w zimną, śnieżną noc.” Na szczęście ja nie jestem aż taką domatorką i widzę w nim znacznie więcej możliwości! Nie odmówię mu oczywiście ciepła bo w kompozycji znajdziecie go całkiem sporo, ale przeplata się z kwiatami i piżmem tworząc kompozycję nowoczesną i skierowaną do każdej grupy wiekowej – i tu powinnam podkreślić: niech nie zmylą Cię flakony! Wyglądają na bardzo eleganckie, ale kryją w sobie przepiękne, przystępne wnętrze. Określany jako jesienny, zimowy, wieczorny – według mnie jednak idealnie stopi się ze skórą również w letnie noce i chłodne poranki. Jest niczym druga skóra, wije się i zaciska na nadgarstkach, bezszelestnie mości się na szyi, w załamaniach ciała. Nigdy bym nie przypuszczała, że spośród wszystkich kompozycji Aerin to właśnie Amber Musk skradnie mój nos (tak naprawdę byłam mocno niezdecydowana przy wyborze, zastanawiałam się jeszcze nad boską Evening Rose w której czuć soczystą jeżynę i intensywny koniak – coś niesamowicie pięknego!).


Quatre, Boucheron.


Quatre opisywane są jako kwiatowo – owocowe czyli wydawałoby się najbardziej powierzchowny i nudny sort. Nutami głowy są grejpfrut, cytryna, pomarańcza i tangeryna. Nutami serca jabłko, jaśmin, brzoskwinia, róża i truskawka natomiast bazy karmel, drewno kaszmirowe, wanilia, białe piżmo i cedr. Orzeźwiający, energetyczny i zmysłowe. Soczysty grejpfrut połączony ze słodką brzoskwinią i delikatnym akcentem wanilii.






J’ose EDP, Eisenberg.

Dymnie i gęsto czyli – nie mogło w moim zestawieniu zabraknąć idealnego, ukochanego, zbuntowanego J’ose.
Jeden z zapachów, których wyczekuję. Wyczekuję momentu, gdy sięgnę po flakon i otulę się Jose od Eisenberg. Co sprawiło, że tak bardzo przypadł mi do gustu? Muszę przyznać, że patrząc na kartonik wydawało mi się, że będzie ciężki, kadzidlany, duszący – w moim przypadku na szczęście wyimaginowane pierwsze wrażenie okazało się bezpodstawne i romans w który jesteśmy obydwoje z J’ose uwikłani może rozwijać się i trwać w nieskończoność. J’ose to zapach w którym czuję dym, nie ten papierosowy – to odrobina dymu spod sceny, zapach lekko dusznego, gorącego, ale jednocześnie pociągającego. Nie czuję żadnej świeżości, kwiatów czy plastiku – Eisenberg stworzył kreację, która pasuje do mnie idealnie, jak druga skóra, jak brakujący element. Mogę z pełną odpowiedzialnością stwierdzić, że J’ose to Ja.





Five o’clock, Serge Lutens.



Z jednej strony wydaje się być prosty, by chwilę później ukazać swoją wielowymiarowość. Jest w nim jakiś delikatny zgrzyt, słodko – ostro, słodko – ostro. Całość wyśmienicie rozgrzewająca, otulająca – warstwy nakładają się na siebie, przyprawy zazębiają tworząc coś na kształt jesiennego talizmanu. Chciałabym móc napisać, że zachwycam się surowością imbiru, ale nie mogę go uchwycić w całej okazałości – mogę natomiast Five o’clock przypisać cechy zapachu zdecydowanego, pociągającego, pikantnego. Bogactwo przypraw w końcu blednie i przy samej skórze unosi się herbata – ekstremalnie nasycona, pełna aromatu, czarna esencja. Jest trochę orientalnie i zmysłowo. Gęsto, aromatycznie, esencjonalnie




Soir D’Orient, Sisley.

Moment w którym sięgasz po czarny flakon ozdobiony złotem musi być wyjątkowy bo i jego wnętrze takie jest. Nie znajdziesz tutaj duszności, która może kojarzyć Ci się z orientem, a nawet jeśli się jej doszukasz – będzie wyjątkowa. Soir D’Orient nie możesz kojarzyć w żaden sposób np. z Opium YSL, to zupełnie inna liga. Inny świat. Soir d’Orient to bogata, orientalna wersja oryginalnego zapachu wzbogacona o przyprawy i drzewne akcenty. Inspiracja leży w Andaluzji, południowym regionie Hiszpanii, gdzie na kulturę regionu wpłynęli zajmujący te ziemie przez ponad 500 lat Arabowie. Tutaj mieszają się ze sobą hipnotyzujące kwiatowo – przyprawowe serce z drewnem i tajemnicą. Perfumy łączą włoską cytrynę, zieloną świeżość irańskiego galbanum oraz szafran. Madagaskarski czarny pieprz podbija zapach, dodając niemal zuchwałego, wielowymiarowego tchnienia tajemniczemu absolutowi róży tureckiej oraz egipskiemu geranium. Bogaty drzewny akord drzewa sandałowego oraz skórzany akord somalijskiego kadzidła łączą się w bazie z ciepłą elegancją indonezyjskiej paczuli.





W moim zestawieniu jest jeszcze jedna kompozycja Toma Forda – Noir Pour Femme. Pisałam o niej kilka dni temu więc jeśli jesteś ciekawa i chciałabyś przeczytać o niej więcej – odsyłam do recenzji:
Tom Ford Noir Pour Femme.



Czym pachnie Twoja jesień? Koniecznie podziel się!