Jeśli jakikolwiek zapach miałby poprawić mi nastrój to ostatnio zdecydowanie byłby to właśnie ten. Bitter Peach jest najnowszą propozycją Toma Forda i pachnie szczęściem, po prostu. Od razu przyznaję, że nie jestem fanką ani brzoskwiń jako owoców ani ich zapachu. Tom stworzył jednak kompozycję, która nawet wśród takich osób jak ja, powoduje uśmiech i chęć noszenia go na sobie. Zapachu, nie Toma.
„Bitter Peach to wyraźnie słodki i niebezpiecznie zmysłowy zapach, emanujący mroczną zmysłowością rozpalającą skórę. Niczym soczysty owoc w swojej najbardziej dojrzałej postaci, jest z natury erotyczny”. Tak o swojej kompozycji opowiada Tom Ford. Minimalistyczny, oranżowy flakon zawiera owocowo-kwiatowy zapach, który otwierają pêche de vigne i olejek z sycylijskiej czerwonej pomarańczy. Dodatek ostrego olejku kardamonowego sprawia, że dojrzały i zmysłowy miąższ staje się niemalże namacalny.
W sercu wybrzmiewa heliotrop połączony z olejkiem Davana – oba nasycone mocnym akcentem rumu i olejku koniakowego. Do tego nieco . jaśminowego absolutu i gładko przechodzimy do lekko unoszących się aromatów sandałowych, żywicznych. Wraz z nutami wanilii, absolutu fasoli tonka i olejku indonezyjskiej paczuli zapach totalnie rozpływa się na skórze.
Zaraz obok Lost Cherry to najbardziej owocowy zapach, który mam w swojej kolekcji. I totalnie nie czuję się zobowiązana nosić go latem czy wiosną. Wczesna zima i stalowe niebo to idealny moment na poprawę nastroju właśnie za pomocą perfum. Bitter Peach jest jak opowieść o lepszych czasach, trochę podnosi na duchu i powoduje natłok myśli w tematach około podróżniczych. Uwielbiam je!