Agata
Manosa

Znak towarowy®: si si bee

2021-08-04 - Agata Herbut



Znak towarowy
 to cykl moich rozmów z inspirującymi kobietami, które tworzą i rozwijają swoje marki kosmetyczne. Wykorzystuję możliwość ich poznania i porozmawiania, aby zainspirować zarówno Was jak i samą siebie. Rozmowy z ludźmi dają siłę, popychają do działania, mogą zmienić wszystko. W tym odcinku poznasz Martę, która stworzyła jedną z ciekawszych marek na naturalnej mapie kosmetycznej w naszym kraju. Ja kibicuję jej od dawna, a kosmetyki si si bee wsmarowuję w siebie z wielką przyjemnością. Jestem bardzo szczęśliwa, że będziesz mogła bliżej poznać Martę i jej markę!

Agata: Nazwa si si bee brzmi jak jedna wielka afirmacja pszczoły – w logo marki również pojawia się pszczoła i to narysowana przez Ciebie i Twojego partnera. Skąd taka miłość do pszczół?

Marta: Ach, tak. Wielka afirmacja. Z perspektywy czasu i doświadczeń za wielka. Surowce pszczele są oczywiście fantastyczne i to one nauczyły mnie podstaw recepturowania, bo pierwsze mikstury do prywatnego użytku składały się tylko z kombinacji wosku, propolisu, pyłku kwiatowego, oliwy z oliwek i olejków eterycznych. Teraz już wiem, że logo jest zbyt sugestywne. W sposób oczywisty kojarzy moje produkty z surowcami pochodzącymi od pszczół, ale cztery lata później realia są zupełnie inne, moje kosmetyki praktycznie są już ich pozbawione, oprócz dwóch, a wyposażone w technologicznie zaawansowane roślinne składniki aktywne. Ot taki błąd żółtodzioba. Wiesz Agata…w 2017 roku, kiedy sisi rozpoczęła działalność byłam przykładem osoby, której cechy charakteru, wychowanie i pochodzenie świadczyły o tym, że to się nie może udać. Nie miałam pojęcia o prowadzeniu własnej firmy i o tym jak szeroko należy myśleć przy jej zakładaniu i dlatego nierozważnie całą swoją energię przerzuciłam na receptury, których nie chciałam się wstydzić. To był priorytet. Logo, DNA marki, prezentacja wizualna? Czysta magia. Przecież ja swoje media społecznościowe założyłam dopiero w 2018 roku. Byłam idealnym looserem. Na szczęście psie spacery postawiły na mojej drodze Monikę Kwiatkowską ze studia Glitterbrainz, moją sąsiadkę, która po koleżeńsku uczyła mnie, otwierała oczy, poszerzała horyzonty i opierniczała jeśli było trzeba. To dzięki niej zaczęłam dojrzewać biznesowo. Powiedziała „to ty sama jesteś wrogiem własnej firmy” i te słowa jako przestroga rezonują we mnie do tej pory. Uświadomiła mi, że ktoś kto w kolejnym pokoleniu pracuje na etacie dla kogoś innego, może przełamać szklany sufit swoich lęków i zrobić to. Wyobraź sobie, że dopiero niedawno pierwszy raz umiałam opowiedzieć fachowcowi jak chcę prezentować swoją markę i mam nadzieję, że w przyszłym roku pokażę sisi w nowej odsłonie, takiej o jakiej marzyłam od początku, ale wtedy po prostu nie byłam w stanie tego zrealizować, nie umiałam. Dla kogoś banał, dla mnie wyczyn.

Agata: Nie reklamujesz swojej marki, a dobra opinia si si bee rozprzestrzenia się pocztą pantoflową – to bardzo ciekawe, ale w dzisiejszych czasach może być też ryzykowne. Jak Tobie się to udaje?

Marta: W przypadku sisi jest to dość powszechne, ale oczywiście, masz rację, z biznesowego punktu widzenia to bardzo ryzykowne i chyba wręcz utopijne. Pamietam, że gdy płakałam w ramię mojej pierwszej technolożce, to robiła się zła i mówiła tonem nieznoszącym sprzeciwu „co Pani wymyśla! Te receptury same się obronią!” Rzeczywiście miała rację. Nawilżający krem z mocznikiem broni się pięknie od 2018 roku. Jest pokaźna grupa osób szukających mocnego nawilżenia, w tym osoby z Atopowym Zapaleniem Skóry, które bez niego już się nie obchodzą. Szczególnie dla nich powstała większa pojemność tego kremu. Ale do brzegu 🙂 Kosmos postawił na mojej drodze wielu wspaniałych nieznajomych ludzi. W 2018 roku byłaś jedną z nich, czego możesz nie pamiętać. Postawił też Panią Anię Ibisz-Nowak, która kupiła moje produkty na Targach Rzeczy Ładnych, zachwyciła się nimi i zupełnie bez kontraktu reklamowego postanowiła pokazać je w swoim programie. A na marginesie dodam, że zupełnie nie miałam pojęcia, że opowiadam o moich kosmetykach Pani Ani Ibisz. Dopiero po fakcie moje koleżanki oświeciły mnie z kim miałam przyjemność. A przyjemność, to pamiętam, że była wielka, bo jest fantastyczną osobą i chyba lepiej, że nie miałam świadomości z kim mam tą miłą i zadziorną pogawędkę. Podobnie jest z Panią Magdą Kazimierczuk, która jest jedną z redaktorek magazynu Dobre Wnętrze. Co jakiś czas zauważam w magazynie zdjęcie mojego produktu, ostatnio to olejek do mycia twarzy więc piszę maila z podziękowaniem, na którego dostaję odpowiedź „przecież uwielbiam, to zamieszczam!”. Znajdę wiele takich przykładów fantastycznych osób, bo są nimi jeszcze i Rita Aniołowska i dziennikarka Agnieszka Szydłowska i wiele innych, które trzymam czule w sercu. Wiesz, dla mnie to gesty bezcenne. Po pierwsze, że nie mam wielkiego budżetu reklamowego, a po drugie to przecież płynie prosto z czyjegoś serca i zadowolenia. Naprawdę bezcenne. Oczywiście, z biegiem czasu zweryfikowałam swoje idealistyczne podejście do reklamy i jak najbardziej uważam, że to ona dźwignią handlu. Niezaprzeczalnie. Otworzyłam wewnętrzną skarbonkę i regularnie odkładam w niej procenty na takie przedsięwzięcia.

Agata: Nie tylko na stronie marki, ale i na etykietach kremów czy dezodorantów, wyjaśniasz działanie i tłumaczysz obecność poszczególnych składników w swoich kosmetykach. Wydaje mi się, że zasada transparentności i propozycja partnerskiego dialogu z konsumentkami wpłynęła na zaufanie do Twojej marki.

Marta: Jestem przekonana, że tak. Wolę, aby ktoś po przeczytaniu informacji nie kupił mojego produktu, niż nie czytając kupił i był totalnie niezadowolony. Bardzo ważną dla mnie zasadą jest to, że kosmetyki mają obowiązek działać tak, jak opisuje ich działanie producent. Kosmetyki mają prawo nie spełnić czyichś oczekiwań tylko w jednym przypadku – gdy nie są odpowiednio dobrane do skóry. Wszędzie podkreślam np., że produkty z mocznikiem nie są wskazane dla cery naczynkowej. Zawsze komunikuję, że dezodorant naturalny na bazie sody, to dla niektórych produkt trudny i może wywołać podrażnienia. Wiedza i świadomość są super ważne. Są naszym prawem, naszym bezpieczeństwem i podstawą do najlepszych dla nas wyborów. Nie wiem czy zwróciłaś uwagę – być może tylko ja ją zwracam (sic!), że etykiety sisi są budowane na zasadzie „nic do ukrycia”. Cały skład produktu znajduje się w centralnej części etykiety, tuż pod nazwą kosmetyku. To taki mój mały manifest komunikujący, że skład jest ważny, jest z najlepszych surowców dostępnych na dany moment na rynku, że możesz go szybko przeczytać, przeklepać do wyszukiwarki wujka Google i dowiesz się czy jest w nim coś co może Ci poszkodzić. Ja zawsze wiem dlaczego coś znalazło się w mojej recepturze, dlaczego jest na takim miejscu w składzie i nawet obudzona w środku nocy, jak tylko szybko posklejam myśli, to wszystko jestem w stanie uzasadnić 🙂

Agata: Otwarcie mówisz, że sama od wielu lat chorujesz na łuszczycę. Czy to właśnie poszukiwanie kosmetyku, który mógłby ulżyć Twojej własnej skórze, popchnęło Cię do stworzenia własnej linii?

Marta: Zdecydowanie tak. Pierwsze zmiany łuszczycowe pojawiły się u mnie w pierwszej klasie liceum. Możesz sobie tylko wyobrazić jak był to super trudny czas dla mnie jako natolatki. W pierwszej kolejności pojawiła się na skórze głowy. Naprawdę intensywnie. Póżniej w miarę upływu czasu pokrywała łokcie, kolana, nogi i na koniec twarz. Wiesz, to nie były czasy gdzie mówiło się o samoakceptacji, o ciałopozytywności.

Łuszczyca odebrała mi resztki pewności siebie. Mieszkałam w małym mieście, gdzie nie miałam dostępu do większych drogerii zaopatrzonych w dermokosmetyki – nie mam nawet pojęcia czy w tamtych czasach jakiekolwiek można było kupić na polskim rynku. Łuszczycy wstydziłam się przez lata. Przeszłam przez sterydoterapię, naświetlania. Bez znaczących efektów. W międzyczasie zaczęłam rozszyfrowywać co tak dokładnie mi pomaga, a co jest obojętne lub zaostrza objawy. Obserwowałam czego nie powinnam jeść, czym powinnam pielęgnować skórę no i przede wszystkim unikać dużego stresu. Jednak okoliczności, a najzwyczajniej ograniczenia w życiu sprawiły, że sisi powstało wiele, wiele lat później. Bardzo cieszę się, że dzisiaj są takie osoby jak Dominika Jeżewska, która w mediach społecznościowych w fantastyczny sposób oswaja publiczność z naszą chorobą. Jej wkład w akceptację łuszczycy u siebie i opowiadanie o niej innym jest ogromny.

Agata: Jak odnosisz się do potocznego przekonania o tym, że naturalne kosmetyki mają większe predyspozycje do powodowania uczuleń?

Marta: Nie polemizuję jakoś szczególnie. Wiem, że są takie opinie. Podam Ci jednak przykład sposobu formurlacji i tą drogą postaram się to wyjaśnić, że kosmetyki naturalne mogą być zupełnie bezpieczne. Oprzyjmy się na syntetycznych kompozycjach zapachowych w kontrze do naturalnych olejków eterycznych. W sisi nie recepturuję syntetycznych zapachów, bo tak zdecydowałam i jest to niejako element DNA mojej marki, jednak syntetyczne zapachy są jak najbardziej bezpieczne. Ja uznaję po prostu, że są wytworem zmysłów człowieka i mają swoje miejsce w perfumach, a niekoniecznie w kosmetykach pielęgnacyjnych. Kuszą mnie ogromnie, ale ostatecznie zawsze je omijam, bo z zapachu chcę wyciągnąć coś więcej niż przyjemność. Recepturuję w zamian naturalne olejki eteryczne, uznawane słusznie za potencjalnie alergizujące, choć pełne pożytecznych składników aktywnych. Obrazowo, możemy więc uznać, że „parfume” (zapach syntetyczny) w INCI = 0, a naturalny olejek eteryczny = +1 (w tym przykładzie dążymy do „0” bo jest neutralne). Safety Asessor, który wydaje marce Raport Oceny Bezpieczeństwa danego kosmetyku nigdy nie zaakceptuje dokumentacji kosmetyku z naturalnym olejkiem eterycznym, w której olejek eteryczny będzie przewyższać udziałem wartość dozwoloną w międzynarodowym wykazie International Fragrance Association czyli potocznie IFRA, dla danego typu kosmetyku tj. kremu do twarzy, mydła, balsamu itd, tak więc naturalnego olejku eterycznego nie może być w kosmetyku więcej niż pozwalają na to bardzo rygorystyczne normy. Normy gwarantujące neutralność alergiczną. Ja, w sisi recepturuję nawet poniżej norm IFRA, ponieważ moją zasadą jest, że każdy mój produkt musi przejść obowiązkowe badania dermatologiczne, ale na nieobowiązkowym panelu osób z wrażliwą skórą i spektrum alergii. Ten przykład odnosi się do wielu innych surowców niebędących olejkami eterycznymi. Niezależnie od wszystkiego, my producenci, jesteśmy zobligowani przepisami do wytwarzania kosmetyków bezpiecznych, zgodnych ze wszystkimi obowiązującymi normami. Mimo wszystko, oczywiście moim zdaniem, wszystkie kosmetyki są potencjalnie obarczone ryzykiem podrażnień.

Agata: Naturalny krem olejowy jest zupełnie pozbawiony substancji syntetycznych i jest kremem w 100 % naturalnym. Dla kogo i kiedy będzie najlepszy?

Marta: Obecnie nie jest już pozbawiony takich substancji, ponieważ nowa receptura zawiera konserwant. Ma go w składzie dlatego, że chciałam go ulepszyć aplikacyjne i zmieniłam formulację dodając 12% hydrolatu lawendowego, który sam w sobie ten konserwant posiada. Zabezpiecza w nim, a w konsekwencji w kremie niewielką tzw. fazę wodną. Analizując całą recepturę widoczne jest, że konserwant ma tutaj znikomy udział w całości, ale aby być zupełnie transparentną, nie mogę tego pominąć. Ale do rzeczy. Farmaceuta, kierownik apteki, doktor farmacji, recepturujący na codzień leki i produkty z tak zwanego „pogranicza” leku i kosmetyku, który przyjął moje kremy do dystrybucji w swojej aptece i przekonywał mnie, że krem olejowy powinnam zgłosić do badań dość szczególnych, bo dla dzieci od pierwszego dnia życia. W laboratorium, które bada moje produkty, toczyłam rozmowy na ten temat dwukrotnie. Niestety, ale moje zasoby finansowe na razie nie pozwalają mi na to. Takie badania odbywają się na zasadzie badań klinicznych, które są dla mnie nieziemsko drogie i zawsze ten czynnik powodował, że wypadłam z gry. Pozostaje mi deklarować jego właściwości na grupie osób od trzeciego roku życia i tak na razie, ze względów finansowych musi pozostać. Co mogę o nim powiedzieć? To krem o bogatej, raczej ciężkiej konsystencji, który o dziwo cieszy się popularnością przez cały rok! Jesienią i zimą chroni przed czynnikami atmosferycznymi, a latem pięknie łagodzi skórę osmaganą słońcem bo ma duże wartości odżywcze i właśnie łagodzące. Stosowany na dłonie fantastycznie pomaga w gojeniu pęknięć. Cóż chcieć więcej dla swojego kremu?! Dostawałam z nim zdjęcia w roli głównej z ośnieżonych Alp i gorącego Wietnamu. No i mega dużo zdjęć z procesu pielęgnacji świeżych tatuaży. Najlepiej! 🙂

Agata: Głównymi zadaniami kosmetyków si si bee są nawilżanie, regeneracja, odnowa, przynoszenie ulgi skórze zmęczonej chorobą, lekami lub zewnętrznymi czynnikami. Czy sądzisz, że to wystarczy, by utrzymać się na rynku pełnym kosmetyków obiecujących złote góry?

Marta: Nie, oczywiście, że nie, bo kochamy nowości, ale z doświadczenia wiem, że po nawet największych eskapadach, zawsze wracamy do podstaw – nawilżania, odżywiania, łagodzenia podrażnień. Jeśli ktoś przedstawi mi rzetelne badania in vitro i in vivo, że kosmiczny pył ma np. fantastyczne właściwości regenerujące, to idę w kosmiczny pył! Niezaprzeczalnie! Kocham nowości, ale te po rzetelnych badaniach. Nie wiem Agata czy to wystarczy… Wierzę, że tak, bo choć moja marka to mikromarka, to jednak ok. 50%, to klienci powracający do niej. To mnie cieszy najbardziej i wiele dla mnie znaczy.

Agata: Podoba mi się, że Ty właśnie nie obiecujesz złotych gór, ale zakładasz, że każda z nas już sama jest swoją złotą górą, a kosmetyki są po to, by nieść ulgę i dawać przyjemność…

Marta: Po pierwsze, odważę się powiedzieć, że noszę w sobie za duże doświadczenie ze skórą ciała, by uprawiać marketing jedynego piękna dzięki kosmetykom. Zabrzmiało to trochę górnolotnie, ale wydaje mi się, że osoby z widocznymi i chronicznymi chorobami dermatologicznymi mogą patrzeć na to troszkę inaczej niż generalnie rynek i większość konsumentów. Uwierz, że wielu takich jak ja próbowało polepszać kondycję swojej skóry na dziesiątki sposobów i za różne pieniądze, w tym i te duże. Ja przemierzając meandry pielęgnacji uświadomiłam sobie, że nie ma cudów na tym świecie. Są produkty bardzo dobre i za takie uważam swoje, ale i one nie są czarodziejską różdżką wróżki. Po drugie, szanuję wszystkie wybory pielęgnacyjne moich klientek. Jestem dla nich po to, aby jeśli chcą, opowiedzieć im o swoim produkcie, odpowiedzieć na pytania jeśli takie mają, doradzić lub odradzić. Staram się nic nie narzucać, choć na targach włącza mi się gadulstwo. Jeśli jednak wyczuwam w rozmowach z nimi, że są zwolenniczkami totalnie naturalnej pielęgnacji opartej tylko na czystych olejach, to nigdy nie powiem im, że to źle. Starając się nie naruszać ich strefy komfortu mogę jedynie opowiedzieć co jest w moich składach i jak to działa. Nigdy też nie pozwoliłabym sobie na krytykę medycyny estetycznej. Jeśli ktoś ma na nią ochotę i uwielbia jej efekty, a ja jej nie stosuję, to jakie mam uprawnienie to tego być twierdzić, że to źle. Jedna z klientek kupując mój krem z mocznikiem oświadczyła, że w temacie pielęgnacji skóry wierzy tylko w botoks i mocznik i że mój krem wspiera ją w czasie pomiędzy zabiegami. To też jest ok. Mamy wybór i to jest super. Piękno budujmy w sobie i dla siebie, a kosmetykami sprawiajmy sobie i swojej skórze przyjemność.

Agata: W składach Twoich mikstur można znaleźć kurkumę, olej kokosowy czy olej z nasion czarnej porzeczki, oliwę z oliwek – są to jadalne produkty. Czy to wpływa na ich bezpieczeństwo i delikatność dla organizmu?

Marta: Czytam czasami w komentarzach „dezodorant zbyt mocno pachnie kokosem” i dla mnie to nie ujma. Paradoksalnie to komplement, bo to nie syntetyczny zapach kokosowy, tylko nierafinowany olej koksowy tak pachnie i pachnie tak, jak żaden rafinowany, dodam że wykorzystuję olej jakości spożywczej. Subiektywnie uważam, że tylko taki ma właściwości antybakteryjne i pielęgnujące skórę i tylko taki wykorzystuje spektrum swoich właściwości. Ktoś krytykuje, a ja się cieszę. Serio. Mam w swoich formulacjach kilkanaście surowców jakości spożywczej. Ostatnim moim ulubieńcem jest olejek z tangerynki produkowany w Kaliforni z rosnących tam drzewek . To odmiana mandarynki. Jest w mojej nowości czyli w kremie ujędrniająco-wygładzającym do twarzy, szyi, dekoltu lub jeśli ktoś sobie życzy do całego ciała. Proces pięciokrotnego foldowania, to taki raczej żmudny proces produkcyjny, pozbawia go w bardzo dużym stopniu furanokumaryn, które są fotouczulające. Aby zobrazować jego bezpieczeństwo powiem, że mogłabym recepturować go w kremie do 50% z racji tego, że jest spożywczy, co oczywiście brzmi absurdalnie i w rzeczywistości jest recepturowany w ilości 0,5%. A kurkuma, a dokładnie kurkumina, czyli wyciąg z kurkumy, o której wspominasz jest totalnie fantastycznym surowcem. Ma potwierdzone działanie przeciwutleniające, przeciwzapalne, wyrównujące koloryt skóry. Ta wybrana przed mnie jest adaptogenna, co ma niebagatelnie dobry wpływ na komórki skóry. Dodaje też blasku skórze. Cena tego składnika aktywnego jest wysoka, ale warto go mieć w swoich recepturach. Teoretycznie tak – też można go jeść 🙂 Surowce, które są recepturowe w kosmetykach, a w
innych okolicznościach można je zjeść są super. Jednak, nie zalecam jedzenia kosmetyków. To tylko marketingowa teoria przybliżająca bezpieczeństwo danego produktu 🙂

Agata: Nie używasz plastikowych opakowań przekonując dostawców do umożliwienia zakupu mniejszych ilości danego surowca. Zawsze się to udaje, czy wciąż stanowi na polskim rynku trudność?

Marta: Tak, to trudność. Jestem z półki mikro więc przekonując dostawców o tym, że chcę kupić nie 25 kg składnika aktywnego tylko jedna trzecią, więc dodatkowo płacę krocie. Przekonuję, że chcę, aby składnik był świeży, aby był w momencie swoich największych możliwości. Oczywiście bez rezultatu. Mikroproducenci dobrej jakości kosmetyków to misjonarze. Muszę to mieć wkalkulowane. Ceny muszę często dostosowywać w taki sposób, aby sisi zostało konkurencyjne na rynku. Inaczej, bez dobrego marketingu trudno byłoby mi przetrwać. Jeśli chodzi o opakowania, to tak, bardzo lubię szkło. Kontrowersyjnie lubię również tworzywo ECO HDPE. W nim zamknęłam swój olejek do mycia twarzy i robię przymiarki do tego opakowania w przypadku recepturowanego ostatnio mineralnego kremu z SPF 50. Chciałabym abyś była jego ciekawa 🙂 Myślę, że to będzie dość przełomowa formulacja na polskim rynku. Wracając do rzeczy, opakowanie ECO HDPE jest super interesujące. W nim włókna plastiku zastąpione są włóknami z trzciny cukrowej. Nie jest to jednak opakowanie przeznaczone do kompostowania, co bardzo szkoda. Niemniej jednak ma większy potencjał ekologiczny niż opakowania PET. W tym roku zdecydowałam również, że produkty sisi mają etykiety z 30% udziałem odpadów z recyklingu mechanicznego śmieci konsumenckich. Stąd
widoczne na nich delikatne inkluzje, a biel nie jest śnieżnobiała. Ktoś pomyśli, że mało, ale kropla drąży skałę. Ja jako producent mam ochotę, gotowość i radość z brania odpowiedzialności za nawet najmniejszy element całości. Wiem z jakich trzech warstw zrobiona jest zakrętka do moich kremów. Dodatkowym działaniem zmniejszającym udział sisi w gromadzeniu odpadów jest to, że każdy sklep, który ma takie możliwości i chęci może gromadzić opakowania po moich produktach, które na własny koszt odbieram. Moim wielkim marzeniem jest to, aby wyprodukować szklane opakowania wg mojego projektu i moich wytycznych. Na razie nierealne, ale możliwe 🙂

Agata: Receptury, nad którymi pracujesz w swojej pracowni trafiają później do firmy z certyfikatem GMP – certyfikatem dobrych praktyk produkcji. Co dzieje się tam z twoimi kosmetycznymi projektami?

Marta: Pozostają niezmienne, bo receptury np. w przypadku emulsji, muszą być super dokładne. Oddawane są tylko pod czujne oko technolożki i bardzo nowoczesnych urządzeń, bez których nie byłabym w stanie otrzymać oczekiwanej konsystencji, bo te urządzenia np. pracują w próżni. Ja takimi nie dysponuję. Jak już to wszystko zostanie ukręcone, to wtedy konfekcjonujemy – tak nazywa się m.in. nalewanie masy do słoików, naklejanie zabezpieczających masę platynek i etykietowanie. Po wszystkim zabieram wszystko do siebie i układam w swoim magazynie w odpowiednich warunkach. Mam do tego miejsca i ludzi, którzy obsługują produkcję sisi pełne zaufanie, które zdecydowanie zostało zbudowane na przestrzeni paru lat wzajemnego poszanowania i mojej pełnej świadomości kto tam rządzi i kto ma nieporównywalnie większe ode mnie doświadczenie techniczne i technologiczne.

Agata: Żeby kosmetyk mógł trafić do sprzedaży, musi otrzymać Raport Oceny Bezpieczeństwa, a każdy składnik musi mieć swoją kartę charakterystyki. Nie jest Ci trochę szkoda, że sama nie możesz zbierać składników na łąkach czy w lesie?

Marta: Nie zbieram już roślin, bo przestałam robić kosmetyki tylko na własny użytek, a tylko do takich mogłam ich używać. Mówiąc o zbieraniu roślin, robię myślowy skrót, bo to oczywiście ekstrakty z nich, wyciągi czy susz. Tą rekreację pozostawiam już tylko mojej mamie, która jest w tym dobra, sumienna i jako były wieloletni pracownik laboratorium tworzy te swoje mikstury z bardzo dużą dokładnością proporcji, czasu i temperatury. Ma wiedzę chemiczną i z niej korzysta. Zbiera kwiaty mniszka lekarskiego, młode pędy sosny i wiele innych ziół, z których robi dla nas syropy, nalewki i soki. Ale to dla rodziny. Każdy stworzony własnoręcznie ekstrakt, który chcemy wykorzystać w ogólnodostępnym kosmetyku powinien być przebadany i otrzymać kartę charakterystyki, a jeśli chcemy deklarować, że posiada składniki aktywne, to uważam, że to też powinno zostać to potwierdzone stosownymi badaniami.

Agata: Jako marka si si bee wspierasz fundację Kobieta Stworzyła – czy możesz powiedzieć, czym zajmuje się ta fundacja i dlaczego jest dla Ciebie ważna?

Marta: Logo fundacji Kobieta Stworzyła było na pierwszej serii moich dwóch kremów. Organizacja swoim manifestem ujęła mnie mocno za serce ponieważ wspierała kobiety pochodzące z małych miejscowości lub wsi, które chciały rozpocząć swoje własne biznesy, chciały zacząć być niezależne finansowo. Ich filozofia była mi bardzo bliska być może ze względu na moje pochodzenie, dawny status materialny, ale na pewno ze względu na mój osobisty paniczny lęk przed utratą niezależności finansowej. Po czasie zaczęłam jednak mieć wrażenie, że działania fundacji wygasły więc zdecydowałam, że nie będę ubiegać się o ponowną możliwość korzystania z tego znaku w zamian za opłatę roczną. Idea była piękna, siostrzana, wspierająca kobiety. Z całego serca życzę dziewczynom by udało im się odrodzić ducha fundacji, bo miała wspaniały potencjał.

W wolnej chwili odwiedźcie Instagram Marty & si si bee, możecie zrobić to tutaj. Oczywiście warto także zajrzeć na stronę internetową marki: www.sisibee.pl